wtorek, 16 grudnia 2008

All inclusive ;)

OK... od czego by tu zacząć? Hmmm... W sumie to od miesiąca nie miałem czasu na napisanie choćby jednego posta. I nie chodzi wcale o to, że całe dnie byłem zajęty. Problem leżał głównie w tym, że na zajęcia na uczelni wychodzę rano, a wracam po południu, kiedy jest już ciemno, zaś robienie zdjęć o zmroku moja budżetową cyfrówką z Saturna (cena promocyjna 250 zł) mija się z celem. W weekendy natomiast albo się uczyłem, albo coś pisałem, albo się leniłem, albo byłem poza domem... albo zupa była za słona... więc... no właśnie ;D Za to teraz - jakże ambitnie - postaram się skompresować cały ten stracony czas w jednym wpisie. A więc - zaczynamy:

Na początku zapowiadany już od dawna Mercedes 190 SL. To piękne auto - stworzone specjalnie w celu podboju motoryzacyjnego rynku północnej części Ameryki - produkowane było w latach 1955-1963 i choć mimo swoich sportowych ambicji nie zapewniało piorunujących osiągów (170 km/h max. i 13-14 s do 100 km/h), to i tak pozwalało na bardzo dynamiczne jak na tamte czasy przemieszczanie się.
Modelik 190 SL, który posiadam sygnowany jest marką Hongwell (czyli de facto Cararama). Kupiony za grosze niestety posiada kilka wad, choć i tak prezentuje się nieźle. Największe zastrzeżenie można mieć do kształtu przedniej szyby - jest toporna i w ogóle nie wymiarowa, za to reszta - poza niechlujnym malowaniem małych elementów (spójrzcie na tylne światła!) i drobnym ubytkiem tylnej lewej opony - trzyma bardzo dobry poziom. Do modelu dołączona jest małą przyczepka, która jednak nie wydaje mi się repliką jakiegoś istniejącego w rzeczywistości modelu. Najbardziej rażą w niej tylne koła, których felgi pasowały by raczej do 190-ki z lat 80-tych.




Teraz czas na karetkę na bazie Citroena 19 ID Break zaprezentowanego w 1958 roku. 19 ID to zubożona wersja Citroena 19 DS, którą pozbawiono wspomagania kierownicy, oraz hydraulicznej skrzyni biegów i hydraulicznego sprzęgła. Pozostawiono za to hydropneumatyczne zawieszenie.
Znajdujący się w moim posiadaniu modelik ambulansu wyprodukowany został przez firmę Altaya i wydaję się bardzo wierną jak na tę skalę kopią oryginału.




Lamborghini Miura - to kolejne auto, które trafiło do mojej kolekcji. Produkowane w latach 1966-1972 było odpowiedzią włoskiego producenta maszyn rolniczych (Lamborghini produkowało wcześniej traktory) na kiepskie, zdaniem właściciela marki spod znaku rozjuszonego byka, auta Ferrari. Miura, którą posiadam wyprodukowana została przez IXO i wg mnie jest bombowa ;D Skopiowana została na prawdę super - włącznie z powalającymi fototrawionymi wycieraczkami. Powalającymi tym bardziej, że modelik udało i się kupić na Allegro za coś około 50 zł :D Zdjęcia wyjątkowo zrobiłem bez odkręcania aua z podstawki, gdyż do wykręcenia śrubki mocującej wymagany jest trójkątny śrubokręt, którego na razie nie posiadam.




A teraz czas na to co przysłało mi ostatnimi czasy wydawnictwo DeAgostini. Zacznijmy od końca:
Wołaga GAZ-21. Produkowana w latach 1956-1970. Model przedstawia auto z drugiej serii z lat 1958-1962. Jak to u DeA nie obyło się bez wpadek. Modelik ma mały powierzchniowo ale dość głęboki ubytek lakieru na słupku A (oczywiście możliwy do wypełnienia zwykłą czarną farbką,), rysę na przedniej szybie, rysę na dachu i... odciski małych chińskich paluszków na szybach od wewnętrznej strony. Ale co tam - jak już kiedyś mówiłem: 22 zł ;D Całość jednak - mimo drobnych niedociągnięć - prezentuję się bardzo godnie.



W komplecie z GAZ-em przyszedł też... kolejny GAZ - tym razem terenowy model 69, produkowany w latach 1953-1972 (od roku 1954 jako UAZ-69). Auto technicznie bardzo dobrze zaprojektowane do jazdy w terenie, prócz słabiutkiego benzynowego silnika przeszczepionego wprost z Pobiedy, który znacznie ograniczał potencjalną sprawność tego wozu.
Co do modelika - zero zastrzeżeń. Zero rys, nic nie połamane, nic nie popękane, nic nie porysowane - po prostu ideał :D Odwzorowanie jak dla mnie (w tej skali i za tą cenę) idealne :)



Łada 2103 (druga ewaluacja modelu 2101, produkowanego na bazie włoskiego Fiata 124) - przyszła do mnie już miesiąc temu i od razu mi się nie spodobała. Wielka pionowa rysa na przedniej szybie. Przedni zderzak luźno zamocowany i źle pomalowany, straszy czarnymi "wykwitami" przebijającymi się przez srebrną farbę. Zamalowane wloty powierza na masce, za zderzakiem i na tylnych słupkach, oraz barak gumowych osłon na kłach zderzaków, powodowały, że model wyglądał skrajnie "nienaturalnie". Na szczęście przy odrobinie zapału, czarnej farbki Humbrola i pomocy pędzelka udało mi się domalować brakujące elementy. Może nie jest to profesjonalna robota, ale jak dla mnie modelik i tak wygląda o niebo lepiej niż pierwotnie.



Wartburg 353 Tourist - to już jest w ogóle straszny gniot. Przez niego zacząłem się poważnie zastanawiać nad sensownością prenumeraty, jednakże - na szczęście - Wołga i GAZik odwróciły tę straszną tendencję do karykaturalnych uproszczeń. Kolor jak na Wartburga z lat 70-tych skrajnie nierealistyczny, za wielkie kierunkowskazy, chlapacze jak w TIRze, ogromne wycieraczki i wielki uchwyt do zamykania tylnej klapy z przytwierdzoną doń atrapą zamka... nie dotykającą nawet powierzchni bagażnika (normalnie zamykanie odbywa się za pomocą telekinezy) - dosłownie zdębiałem. Tego modelu to już nawet cena nie usprawiedliwia, ponieważ nie chodzi tu o brak elementów, które mogłyby po prostu podnieść cenę, ale o tragiczne wyskalowanie tych, które i tak już są. Zrozumiały w tym kontekście był np. brak malowania nakrętek na koła. Brak tego detalu - dla wielu może nieistotnego - mnie jednak dość mocno raził. Postanowiłem więc domalować brakujące elementy na własną rękę. Na początku efekty był całkiem niezły. W te sam sposób postanowiłem więc poprawić również koła trabanta. Tu już poszło znacznie gorzej, jednak i tak nawet byle jakie nakrętki robią dla mnie lepsze wrażenie niż ich kompletny brak. Po porównaniu obu aut doszedłem do wniosku, że nakrętki w Wartburgu są jednak zbyt małe. Postanowiłem je więc jeszcze poprawić... i to był błąd! Skończyło się tym, że nakrętki na okręgu felgi zlały się kompletnie z nakrętką centralną. Żeby ratować sytuacje postanowiłem pociągnąć przez nakrętki wąskie paski czarnej farby... i to był kolejny błąd. Teraz wszystko wygląda nienaturalnie... ale jak dla mnie i tak lepiej, niż wcześniej ;D No cóż: gust rzecz względna :) Każdy niech sam oceni.




OK - to już wszystko na dzisiaj. Pozdrawiam wszystkich zbieraczy miniatur i zapraszam do pisania komentarzy :)

czwartek, 20 listopada 2008

bumm!

Zachęcony własnymi pracami uczestników MiniAutoForum (odnośnik w linkowni po prawej) sam zapragnąłem popełnić jakieś rękodzieło. A oto co mi wyszło:







niedziela, 9 listopada 2008

Ferrari 288 GTO

Jak już ostatnio zapowiadałem przedmiotem tego posta miał być Mercedes 190SL od Hongwela (Cararama)... ale co tam. Mam coś lepszego! Otóż dwa dni temu zostałem całkowicie zaskoczony prezentem od mojej mamy, która po prostu postanowiła zrobić mi jakąś miłą niespodzianek. Jej efektem jest piękne Ferrari 288 GTO od Kyosho. Model przymocowany jest do eleganckiej połyskującej podstawki i przykryty gablotką z grubego pleksi z wyraźnie zaokrąglonymi kantami. Wszystko to, owinięte folią bąbelkową, producent umieszcza w estetycznym tekturowym pudełku z logo Ferrari na froncie i swoim z tyłu. Pod spodem pudełka znajduje się natomiast hologram z logo Ferrari i numerem seryjnym licencji udzielonej przez włoskiego producent firmie Kyosho na budowę modli ich aut, opatrzony napisem Ferrari Official Licenced Product. Przyznam, że modelik zrobił na mnie naprawdę ogromne wrażenie, szczególnie gdy porównuję go z autkami, które już wcześniej opisywałem. Odnalazłem jednak dwie nieścisłości w stosunku do oryginału, których po wyrobie tej klasy mamy prawo się nie spodziewać. Są to:
- brak pomalowanego na czarno światła wlotu powietrza w bocznych przetłoczeniach karoserii (pod i za drzwiami), przez co wyglądają one po prostu jak ozdobne wklęsłości i mogą zmylić osoby, które nie znają ich pierwotnego przeznaczenia,
- pomalowany na srebrno skaczący koń w tylnej części nadwozia będący logiem firmy Ferrari, który w oryginale jest koloru czarnego,

Pomimo tych drobnych braków modelik jest naprawdę fajny, szczególnie ze względu na to, że zarówno przednia jak i tylna maska unoszą się ukazując swoją zawartość: z tyłu bardzo ładnie odwzorowany silnik, a z przodu miejsce na drobne przedmioty.







piątek, 7 listopada 2008

Zdobycze z targów :)

Czas najwyższy przybliżyć wam to, co zakupiłem podczas targów. Trzy z czterech modelików kupiłem u bardzo miłego Pana, który zdawał się wyprzedawać część swojej kolekcji... choć równie dobrze mógł być zwykłym handlarzem. W to ostatnie jednak wątpię, gdyż wszystkie modeliki które u niego kupiłem kosztowały równiutko 40 złotych, a wiem, że nie raz wyceniane są na więcej, choćby na Allegro.

Na początku pragnę zaprezentować wam Maluszka z firmy Starline. Ten turkusowy Fiacik 126 od razu przykuł moją uwagę, i to nie tylko ze względu na swój nietypowy kolor czy ładne beżowe wnętrze, ale z tego prostego względu, że to kultowe dla naszej motoryzacji autko było jednym z tych, które koniecznie chciałem mieć w swojej kolekcji. Jest to wersja włoska, produkowana jeszcze przed założeniem przez Fiata fabryki 126 w Polsce w 1973 roku (nazwanego 126p). Jednakże tak samo jak posiadany przeze mnie Fiacik wyglądały również pierwsze modele Maluszka powstałe w naszej krajowej fabryce przeznaczone na wewnętrzny rynek, gdyż były one w całości składane z części przywożonych z Włoch.




Kolejne autko to także Fiat i także od Starline, tym razem jednak 124 Cabrio. Tego roadstera, który w swoich czasach podbił serca wszystkich miłośników wrażeń z wiatrem we włosach, także już od jakiegoś czasu bardzo chciałem mieć. Podobnie zresztą jak MGB, na które póki co jeszcze poluje. Piękna, trochę łódkowata linia nadwozia, zaprojektowana w studiu Pininfariny, w moim modeliku okryta jest ciemnoniebieskim lakierem, który naprawdę fajnie współgra z kremowego koloru wnętrzem.




Następny w kolejce czeka wspaniały Jagura XKSS, tym razem od AutoArt. To produkowane w 1957 roku auto było drogową wersją wyścigowego modelu D-Type i powstało w zaledwie 16 egzemplarzach. Każde z 16 aut było po prostu przeróbką D-Typa dokonaną po tym, jak Jaguar wycofał się z rywalizacji w wyścigach wraz ze swoimi wozami. Wersje drogowe wzbogacono o drzwi, szyby, brezentowy składany dach i oczywiście siedzenie pasażera. Auto przyspieszało do 100km/h w około 7 sekund i osiągało prędkość maksymalną około 230 km/h.




Ostatnie w tym zestawieniu jest BMW Isetta, które dla odmiany kupiłem u dwóch Panów, którzy, jak już w poprzednim poście wspominałem, przywieźli ze sobą pokaźnych rozmiarów sklep. Widoczny na zdjęciach poniżej samochodzik to model 250 produkowany w latach 1955 – 1962. To dwumiejscowe autko wytwarzane było na Licencji bliźniaczego Iso Isetta. Do wnętrza wchodziło się przez wielkie uchylane drzwi, znajdujące się na froncie samochodu. Inaczej mówiąc – cały przód auta wraz z przednią szybą i kierownicą otwierał się umożliwiając pasażerom wygodny dostęp do wnętrza. Modelik z serii Schuco Juniro nabyłem za zaledwie 25 złotych.




To wszystkie moje zdobycze z targów. W następnym poście zaprezentuję wam Mercedesa 190 SL od Hongwela (Cararama). Pozdrawiam wszystkich maniaków miniatur! :)

niedziela, 19 października 2008

Moje „Hobby”

Muszę przyznać, że tegoroczne targi „Hobby” przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Jako, że miała to być moja pierwsza wizyta na tej imprezie zastanawiałem się, czy poziom zaangażowania wystawców mnie nie zawiedzie. Maiłem już bowiem okazję uczestniczyć jako widz w różnego rodzaju targach i zawsze wydawało mi się, że ich jakość z roku na rok spada. Przytoczyć można tu choćby przykład targów motoryzacyjnych, których powierzchnia wystawowa jak i profesjonalizm wystawców kurczyły się i kurczyły (czego sam miałem okazję być świadkiem), aż w końcu targi po prostu zniknęły. Hobby jednak trzymało poziom, jakiego już dawno na żadnych targach nie widziałem. Może to właśnie ze względu na to, że gro wystawców stanowili właśnie hobbyści a nie tylko chłodno kalkulujący zyski z promocji biznesmeni i menadżerowie. Choć wydawało mi się, że i wystawcy nastawieni po prostu na zarobek także nie mieli na co narzekać. Chyba. No cóż, dla mnie jednak najważniejsze było to, co na targach można było zobaczyć, chociaż zakupy też okazały się bardzo miłym dodatkiem ;) A atrakcji wizualnych było naprawdę dużo. Już od wejścia na teren pierwszej z dwóch hal targowych w oczy rzuciły mi się wielkie szklane gabloty z mnóstwem wspaniale wyglądających modeli, przeważnie w skali 1:43. Było tego naprawdę sporo: od kolekcji modeli jednej marki (Renault), przez stare ciężarówki, auta sportowe, bolidy F1 (w tym modelik Minichampsa z Kubicą), aż do luksusowych prezydenckich limuzyn (już wiem, że auto Kennedy'iego od Minichamps znajdzie się na pewno kiedyś w mojej kolekcji ;) Kolejną fajną atrakcją był mini tor wyścigowy z „hopkami” i innymi przeszkodami, na którym zmagania prowadzili miłośnicy RC Carów. Nie zabrakło też wielbicieli innego rodzaju zdalnie sterowanych pojazdów, wielkich rozmiarów makiet domów, dioram, oraz klasycznych sklejanych modeli. A wszystko to okraszone możliwością zakupu tego, co widoczne. I choć w przypadku skali 1:43 nie było pokaźnej wielkości wyboru asortymentu (trzech sprzedających „ze stoliczka”, i dwóch panów, którzy razem przywieźli pokaźnych rozmiarów sklep), tak w moim przypadku zakupy okazały się całkiem udane. Dostałem bowiem 3 bardzo ładne modeliki, do których już wcześniej się przymierzałem, oraz ekstra modelik Jagura, który także w końcu skusił mnie swoim wyglądem. A oto fotograficzna lista pamiątek, z którymi wróciłem z targów:



Druga hala targowa opanowana została w większości przez miłośników modeli kolejek i prawdę mówiąc dopiero tutaj naprawdę szczena opadła mi do samej podłogi. Tak wielkich makiet kolejowych jakie tu powstały nie widziałem nigdy nawet w TV. W większości był to wynik wspólnej inicjatywy modelarzy z różnych części Polski, którzy porozumieli się jeszcze przed targami i wspólnie połączyli swoje makiety w tory tak długie, że w jednym przypadku pociągi kursowały według z góry ustalonego i wcale nie banalnego rozkładu, a zawiadowcy ze stacji początkowej i końcowej, oddaleni od siebie o kilkadziesiąt metrów, musieli porozumiewać się za pomocą telefonu. Nie mniejsze wrażenie robiły dwie samodzielne makiety, z czego jedna naprawdę ogromna, z mnóstwem miniaturowych zabudowań otoczonych miniaturową przyrodą i tętniąca życiem miniaturowych mieszkańców – potencjalnych pasażerów długich kolejowych składów, mijających się o włos na mostach i w podziemnych tunelach, ciągniętych przez buchające sztuczną parą lokomotywy. Było tu także wielu wystawców, prezentujących inne rękodzieła, w tym przepiękne, sklejane, papierowe modele czołgów, statków i samolotów – niektóre naprawdę misternie wykonane, niemal niczym nie różniły się od dobrze pomalowanych odpowiedników z plastiku. Dodatkowo podziwiać można było modele pływające z silnikami spalinowymi, których właściciele niestety nie zbyt często mieli ochotę je wodować. Jednak co do statków, których drewnianych miniatur także nie było mało, prawdziwy podziw wywołały u mnie modele Queen Mary (chyba) i Titanica, zrobione przez bardzo miłego pana w średnim wieku, który bardzo chętnie i z dumą opowiadał o procesie tworzenia takiego dzieła i wszelkich znanych mu sposobach w jakie można je urealnić - obydwa jego statki potrafiły buchać parą, naśladować dźwięki swoich wielkich pierwowzorów, miały zamontowane pełne oświetlenie pokładu jak i podświetlane od wewnątrz okienka, a ich przestrzenie tętniły życiem miniaturowej obsługi dbającej o wygodę gości i podróżnych, bawiących się przy muzyce pokładowej orkiestry. Warta wspomnienia jest też obecność na targach panów z metalowymi modelami samolotów różnych koncernów i linii lotniczych, którzy przywieźli ze sobą makietę lotniska – dość prostą, ale stanowiąca fajne tło dla prezentowanych samolocików. Na targach gościła również ekipa Microsoftu, która przyczłapała się z kilkoma krzesłami, rzutnikiem, grą Train Simulator i młodym chłopakiem, który prezentował najnowszą odsłonę swojej produkcji : jedną z polskich tras kolejowych, stanowiącą płatny dodatek do wspominanej gry. Wśród wystawców nie zabrakło również pań, chociaż było ich niewiele, szczególnie w porównaniu z obecnością dziewczyn i kobiet wśród odwiedzających, których przedstawicielstwo na targach było w moim mniemaniu dość liczne. Ja byłem na Hobby wraz z moją narzeczoną, która była zaaferowana wszystkim w nie mniejszym stopniu, niż ja.

Podsumowując – targi były super i mam nadzieję, że przyszłoroczne będą jeszcze lepsze, co wydaje mi się całkiem możliwe, w szczególności jeśli sprzedawcy nauczą się w końcu doceniać marketingową moc takich imprez. Niestety, nie jestem w stanie zamieścić żadnych zdjęć z imprezy, gdyż zapomniałem zabrać ze sobą aparatu, ale za to – na osłodę – mam dla was ciekawy filmik nagrany telefonem komórkowym. Przedstawia on wyjazd z terenu tragów pociągu osobowego wraz z różnego rodzaju wagonami, które PKP wystawiło do zwiedzania na trwające równolegle z Hobby targi turystyczne. Filmik jest o tyle ciekawy, że pociąg aby wrócić na leżącą opodal stację Dworzec Zachodni musiał przejechać przez środek jednej z głównych ulic Poznania, ulicy Głogowskiej, na której nie ma przejazdu kolejowego. Ruchem musiała więc kierować chwilowo policja.


niedziela, 12 października 2008

Lekki obłęd...

No cóż. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy nie ogarnęła mnie jakaś nieuleczalna choroba o wyjątkowo ciężkim przebiegu objawiająca się poświęcaniem większości wolnego czasu na sprawy związane z modelami? Przędglądanie postów na forach, poszukiwanie innych blogów, lustrowanie ofert różnych producentów, ciągłe poszukiwania jakiś okazji na Allegro... To już chyba zakrawa o lekki obłęd! Minął zaledwie miesiąc od czasu kiedy kupiłem swoją pierwszą Warszawkę, a już mam 5 modelików, listę ewentualnych zakupów, oczekuję na dwa kolejne z prenumeraty, a 3 następne mam już na oku na Allegro. Chyba wpadłem po uszy. No cóż. Nie powiem, żeby przejmowało mnie to z jakichkolwiek innych powodów niż finansowe. Studiuję w trybie dziennym. Na moje dochody składa się kasa otrzymywana od czasu do czasu od rodziców, parę groszy ze stypendium i parę za dorywczą pracę (a regularnej nie podejmę bo jestem, kurcze, leniem). Dodatkowo chęć odłożenia na wczasy, na wyjazdy do znajomych utkwionych w różnych zakątkach Europy, powszednie przyjemności, wypady na piwo... No i teraz jeszcze modele. A to wszystko w połączeniu z moimi tendencjami do bycia krańcową sknerą, nabyte w ciągu 6 lat zamieszkiwania w Poznaniu. Coś mi się wydaje, że muszę zrobić sobie przymusowe 2-tygodniowe wakacje od Allegro. Póki co pragnę wam zaprezentować listę moich ewentualnych zakupów, o której już wspominałem. Wygląda ona następująco:

IXO:

Ford T "Runabout" 2-Seaters Opened 1925 Black

Checker New York Yellow Cab 1985

Austin FX4 London Taxi 1985 Black

Tatra 603 1961 Black

Facel Vega FV 1955 Dark Metal Blue

Mercedes Benz 600 Short (Kurz) 1966 Black

Lamborghini P400 Miura SV 1972 Red & Bronze

Shelby 350GT (Mustang) 1965 Red with White stripes

Benz Patent Motor-Wagen 1886 (First Mercedes-Daimler)

Jeep Willys MB-Liberation de Paris 1944

Cadillac V16 LWB Imperial Sedan "Al Capone" 1930 Black

Ferrari F355 Berlinetta 1997 Red

ALTAYA:

Citroen DS 19

Isetta

Mini

SCHUCO:

Garbus

VW T1 Westfalia

YATMING:

1958 Studebaker Golden Hawk

1950 Studebaker Champion

1979 Pontiac Firebird Trans Am

1948 Tucker Torpedo

1957 Chevrollet Corvette

1955 Ford Crown Victoria

1971 Buick Riviera GS

VITESSE:

24000 De Lorean DMC 12 Coupe
Stainless Steel

sobota, 11 października 2008

Czy 5 aut to już kolekcja?



Już od kilku dni na mojej półce stoją sobie dumnie – bo ładnie wyeksponowane – 3 nowe autka. Renault 12 przyszło pocztą tego samego dnia, co dwa kolejne autka z kolekcji De Agostini. Zacznijmy od Reanult 12. Jest to modelik tego samego producenta, co posiadane już przeze mnie Reanault Dauphine. O ile do Dauphine miałem malutkie zastrzeżenia z powodu mikroskopijnego śladu czarnej farby w tylnej części karoserii i obluzowanego lusterka, tak „dwunastka” przyszła w stanie technicznym nie pozostawiającym zarzutów, no może poza jednym, ale co do zgodności z oryginałem. Otóż producent dość mocno przesadził z malowaniem ram okiennych. Są one po prostu za grube. Wygląda to tak, jakby w prawdziwym aucie uszczelki dookoła okien miały co najmniej z 4-5 cm szerokości. Istotne jest też to, że w oryginale (jak i w produkowanej na licencji „dwunastki” rumuńskiej Dacii) dolna krawędź okienna nie jest idealnie prosta, zarówno w drzwiach przednich jak i tylnych. Z przodu unosi się ona lekko ku górze w kierunku przedniej szyby, tak samo jak z tyłu, z tym że w kierunku szyby tylnej. No cóż. Żaden modelik w tej skali nie może być idealną kopią oryginału, a szczególnie w tej cenie. Za obie „renówki” zapłaciłem bowiem po 20 zł + koszty przesyłki. Musze jednak przyznać, że poza tym autka są naprawdę bez zarzutu. No może wprawne oko purysty dopatrzyło by się jeszcze jakiś odstępstw od reguły, ale moje nic wiecej nie wypatrzyło. To co trochę drażni w obydwu opisywanych modelach to fakt, że nie postarano się nawet o szczątkowe odtworzenie wyglądu podwozia. Nawet autka od De Agostini mają przynajmniej zarysy silników i układy wydechowe, i to pomimo niższej ceny.



OK, teraz czas na autka od De Agostini: Trabancika w okropnym kolorze wyblakłej zieleni, oraz kremowo-białą Syrenkę. Muszę powiedzieć, że o ile w przypadku wcześniej już przeze mnie wspominanej Warszawy M20 producent wystarał się do granic możliwości w tym przedziale cenowym, to Trabant prezentuje się już mizernie. Po pierwsze: kolor. Mimo, że jakość lakieru nie pozostawia wiele do życzenia (poza maleńką czarną kropką na obwolucie wlotu powietrza na wentylator silnika), to kolor... brak słów. Nie chodzi nawet o to, że jest specjalnie brzydki, ale o to, że Trabantów w tym kolorze jeździło stosunkowo niewiele. Dla mnie bardziej pasowałby biały, lub jasny niebieski. No ale co poradzić. O gustach się nie dyskutuje, a może większości odbiorców kolor ten do gustu przypadnie. Niestety – plastikowy dach „trabika” wydaje się być za wielki – szczególnie w tylnej części – i nie za bardzo dopasowany do reszty karoserii. Górna krawędź tylnych okien – przynajmniej w moim egzemplarzu – zbyt szybko opada ku dołowi. Także linia karoserii wydaje się nad wyraz wygięta. Jednakże – co stwierdzam już chyba po raz kolejny – jak na prenumeracyjną cenę wynoszącą 22 zł za modelik naprawdę nie jest źle. Inna sprawa, że wraz z moim „trabikiem”, oprócz samego modelu auta z czasów socjalizmu, dostałem również część problemów, jakie trapiły ówczesnych posiadaczy socjalistycznych samochodów, a mianowicie – niedoróbki. Zacznijmy od tego, że już na początku zauważyłem, że prawe tylne światło „trabika” jest trochę obluzowane. Cóż to jednak za problem? Kropelka kleju modelarskiego i po kłopocie. Następna sprawa, która mnie zaniepokoiła to fakt, że mój „trabik” postawiony na blacie biurka kołysał się na boki jak stół z jedną przykrótką nogą. Powodem tego okazało się podwozie. Najwidoczniej dzielne rączki małego Chińczyka, który składał mojego „trabika” (made in P.R.C.) trochę zbyt energicznie wepchnęły podwozie w karoserię, w związku z czym w jednym rancie siedziało ono głębiej niż w pozostałych. Wystarczyło jednak podwadzić je trochę czubkiem nożyczek i wszystko wróciło do normy :)



Teraz czas na Syrenkę. No tu już żadnych obiekcji z mojej strony nie było, chociaż zastanawiam się... kurcze, czemu felgi są jasno-różowe? Nie żeby mnie to specjalnie raziło. Róź jest tak jasny, że na początku ledwo go zauważyłem, ale mimo wszystko jakoś tak powątpiewam, żeby władze socjalistyczne chciały ubarwiać życie obywateli wydając FSO dyrektywę o produkcji różowych felg. I to w drugiej połowie lat 60-tych. Dziwne. Ważne jednak, że modelik jest naprawdę dobrze odwzorowany, i że mój egzemplarz nie ma żadnych usterek. Jak dla mnie bardzo fajne jest też to, że producent odwzorował przebieg ramy auta widocznej pod podwoziem. Za to: wielki plus. No dobra. Można by się jeszcze przyczepić, że deska rozdzielacza jest w kolorze czarnym (Syrenki miały deski malowane w kolorze nadwozia), ale znowu powtórzę - 22zł! ;)

To by było na tyle. Jak na razie przeszukuje w Internecie katalogi firm modelarskich i robię sobie listę ewentualnych przyszłych zakupów. Nie wykluczone, że skusi mnie też jakaś okazja na Allegro. Wybrałbym się chętnie do jedynego znanego mi sklepu modelarskiego w Poznaniu, ale byłem tam już raz i prawdę mówiąc odstraszył mnie sprzedawca, który był po prostu wyraźnie nie miły. Teraz czekam na kolejną przesyłkę od De Agostini – prawdopodobnie przyjdzie gdzieś za miesiąc. Jak skompiluje już listę ewentualnych zakupów to na pewno ją tutaj zamieszczę.

sobota, 4 października 2008

Warszawa i Renault na dobry początek ;)

Temat motoryzacji interesował mnie już od najmłodszych lat. Pamiętam, że już w przedszkolu tata i wujek, czasami celowo, a czasami bezwiednie, kierowali moją uwagę na samochody. Lata mijały, auta na ulicach zmieniały się, a moje zainteresowanie nimi stawało się coraz silniejsze. Aby móc podziwiać klasyki, jak i najnowsze dzieła designerów, zacząłem kupować wszelkie tytuły prasy motoryzacyjnej w ilościach, na jakie pozwalało mi otrzymywane od rodziców kieszonkowe. Sterty gazet, poupychane w różnych miejscach pokoju, rosły, aż z czasem zaczęły zajmować więcej miejsca niż książki i ubrania. Po latach, w 2002 roku, pojawiła się konieczność przeprowadzki z mojego rodzinnego Kutna do Poznania. Większość z moich motoryzacyjnych magazynów została w Kutnie u mojej babci, gdyż podczas przeprowadzki nie starczyło na nie miejsca w samochodzie. W tym samym roku rozpocząłem naukę w liceum, a nawał zajęć w szkole wraz z innymi zainteresowaniami spowodowały, że na tematy związane z motoryzacją uwagę zwracałem już znacznie rzadziej. Jednakże szczególnie silne zmiłowanie do starych samochodów pozostało, i tak, pewnego dnia, podczas poszukiwań w Internecie zdjęć starych aut z okresu PRLu, trafiłem przypadkiem na strony forum dyskusyjnego miłośników modelarstwa, na których toczyła się właśnie zacięta dyskusja na temat nowej serii zeszytów wydawnictwa De Agostini zatytułowanej "Kultowe auta PRL-u", do których dołączone miałby być modele samochodów właśnie z tej epoki. Po długich poszukiwaniach udało mi się w końcu trafić na kiosk, w którym pierwszy numer serii wciąż był dostępny. Dołączono do niego auto, którego ponad 20-letnia historia zawsze mnie fascynowała - jasnoniebieską Warszawę M20 w skali 1:43. Skuszony ceną 7 zł postanowiłem zakupić modelik. Po rozpakowaniu z blistra okazał się całkiem fajnie wykonany, szczególnie biorąc pod uwagę niewysoką cenę. Pamiętam, że kilka miesięcy wcześniej, przeglądajc zasoby Allegro, znalazłem podobną Warszawę, ale w cenie blisko 100 zł! Był to zapewne jeden z modeli z krótkiej serii aut PRLu wypuszczonej próbnie na rynek przez De Agostini kilka miesięcy wcześniej. Następnie, zachęcony zapowiedziami kolejnych kultowych aut takich jak Syrena, Wartburg czy Trabant, w mig postanowiłem złożyć przez Internet zamówienie na prenumeratę. I oto właśnie oczekuję na przesyłkę z kolejnymi dwoma modelikami :) Na prenumeracie przygoda się jednak nie zakończyła. Wertując z ciekawości strony Allegro doszedłem do wniosku, że modeliki w skali 1:43 nie są już tak drogie jak przed laty i że wiele fajnych aut kupić można po bardzo okazyjnych cenach. Od razu zacząłem sobie wyobrażać, jak fajnie mogłaby wyglądać kolekcja miniatur różnych zabytkowych aut, możliwość ustawienia ich obok siebie, porównania gabarytów, linii karoserii. Szybko podjąłem więc kolejną decyzję - zakładam kolekcję! :D Kilka dni później kupiłem okazyjnie bardzo ładny modelik Renault Dauphine z 1961 roku, oraz niebieskiego Renault 12, na którego dostawę właśnie czekam. Jak na razie kolekcja składa się więc z zaledwie 2 aut, ale kolejne 3 (prenumerata i Allegro) są już w drodze. A oto zdjęcia moich aktualnych zasobów: