wtorek, 16 grudnia 2008

All inclusive ;)

OK... od czego by tu zacząć? Hmmm... W sumie to od miesiąca nie miałem czasu na napisanie choćby jednego posta. I nie chodzi wcale o to, że całe dnie byłem zajęty. Problem leżał głównie w tym, że na zajęcia na uczelni wychodzę rano, a wracam po południu, kiedy jest już ciemno, zaś robienie zdjęć o zmroku moja budżetową cyfrówką z Saturna (cena promocyjna 250 zł) mija się z celem. W weekendy natomiast albo się uczyłem, albo coś pisałem, albo się leniłem, albo byłem poza domem... albo zupa była za słona... więc... no właśnie ;D Za to teraz - jakże ambitnie - postaram się skompresować cały ten stracony czas w jednym wpisie. A więc - zaczynamy:

Na początku zapowiadany już od dawna Mercedes 190 SL. To piękne auto - stworzone specjalnie w celu podboju motoryzacyjnego rynku północnej części Ameryki - produkowane było w latach 1955-1963 i choć mimo swoich sportowych ambicji nie zapewniało piorunujących osiągów (170 km/h max. i 13-14 s do 100 km/h), to i tak pozwalało na bardzo dynamiczne jak na tamte czasy przemieszczanie się.
Modelik 190 SL, który posiadam sygnowany jest marką Hongwell (czyli de facto Cararama). Kupiony za grosze niestety posiada kilka wad, choć i tak prezentuje się nieźle. Największe zastrzeżenie można mieć do kształtu przedniej szyby - jest toporna i w ogóle nie wymiarowa, za to reszta - poza niechlujnym malowaniem małych elementów (spójrzcie na tylne światła!) i drobnym ubytkiem tylnej lewej opony - trzyma bardzo dobry poziom. Do modelu dołączona jest małą przyczepka, która jednak nie wydaje mi się repliką jakiegoś istniejącego w rzeczywistości modelu. Najbardziej rażą w niej tylne koła, których felgi pasowały by raczej do 190-ki z lat 80-tych.




Teraz czas na karetkę na bazie Citroena 19 ID Break zaprezentowanego w 1958 roku. 19 ID to zubożona wersja Citroena 19 DS, którą pozbawiono wspomagania kierownicy, oraz hydraulicznej skrzyni biegów i hydraulicznego sprzęgła. Pozostawiono za to hydropneumatyczne zawieszenie.
Znajdujący się w moim posiadaniu modelik ambulansu wyprodukowany został przez firmę Altaya i wydaję się bardzo wierną jak na tę skalę kopią oryginału.




Lamborghini Miura - to kolejne auto, które trafiło do mojej kolekcji. Produkowane w latach 1966-1972 było odpowiedzią włoskiego producenta maszyn rolniczych (Lamborghini produkowało wcześniej traktory) na kiepskie, zdaniem właściciela marki spod znaku rozjuszonego byka, auta Ferrari. Miura, którą posiadam wyprodukowana została przez IXO i wg mnie jest bombowa ;D Skopiowana została na prawdę super - włącznie z powalającymi fototrawionymi wycieraczkami. Powalającymi tym bardziej, że modelik udało i się kupić na Allegro za coś około 50 zł :D Zdjęcia wyjątkowo zrobiłem bez odkręcania aua z podstawki, gdyż do wykręcenia śrubki mocującej wymagany jest trójkątny śrubokręt, którego na razie nie posiadam.




A teraz czas na to co przysłało mi ostatnimi czasy wydawnictwo DeAgostini. Zacznijmy od końca:
Wołaga GAZ-21. Produkowana w latach 1956-1970. Model przedstawia auto z drugiej serii z lat 1958-1962. Jak to u DeA nie obyło się bez wpadek. Modelik ma mały powierzchniowo ale dość głęboki ubytek lakieru na słupku A (oczywiście możliwy do wypełnienia zwykłą czarną farbką,), rysę na przedniej szybie, rysę na dachu i... odciski małych chińskich paluszków na szybach od wewnętrznej strony. Ale co tam - jak już kiedyś mówiłem: 22 zł ;D Całość jednak - mimo drobnych niedociągnięć - prezentuję się bardzo godnie.



W komplecie z GAZ-em przyszedł też... kolejny GAZ - tym razem terenowy model 69, produkowany w latach 1953-1972 (od roku 1954 jako UAZ-69). Auto technicznie bardzo dobrze zaprojektowane do jazdy w terenie, prócz słabiutkiego benzynowego silnika przeszczepionego wprost z Pobiedy, który znacznie ograniczał potencjalną sprawność tego wozu.
Co do modelika - zero zastrzeżeń. Zero rys, nic nie połamane, nic nie popękane, nic nie porysowane - po prostu ideał :D Odwzorowanie jak dla mnie (w tej skali i za tą cenę) idealne :)



Łada 2103 (druga ewaluacja modelu 2101, produkowanego na bazie włoskiego Fiata 124) - przyszła do mnie już miesiąc temu i od razu mi się nie spodobała. Wielka pionowa rysa na przedniej szybie. Przedni zderzak luźno zamocowany i źle pomalowany, straszy czarnymi "wykwitami" przebijającymi się przez srebrną farbę. Zamalowane wloty powierza na masce, za zderzakiem i na tylnych słupkach, oraz barak gumowych osłon na kłach zderzaków, powodowały, że model wyglądał skrajnie "nienaturalnie". Na szczęście przy odrobinie zapału, czarnej farbki Humbrola i pomocy pędzelka udało mi się domalować brakujące elementy. Może nie jest to profesjonalna robota, ale jak dla mnie modelik i tak wygląda o niebo lepiej niż pierwotnie.



Wartburg 353 Tourist - to już jest w ogóle straszny gniot. Przez niego zacząłem się poważnie zastanawiać nad sensownością prenumeraty, jednakże - na szczęście - Wołga i GAZik odwróciły tę straszną tendencję do karykaturalnych uproszczeń. Kolor jak na Wartburga z lat 70-tych skrajnie nierealistyczny, za wielkie kierunkowskazy, chlapacze jak w TIRze, ogromne wycieraczki i wielki uchwyt do zamykania tylnej klapy z przytwierdzoną doń atrapą zamka... nie dotykającą nawet powierzchni bagażnika (normalnie zamykanie odbywa się za pomocą telekinezy) - dosłownie zdębiałem. Tego modelu to już nawet cena nie usprawiedliwia, ponieważ nie chodzi tu o brak elementów, które mogłyby po prostu podnieść cenę, ale o tragiczne wyskalowanie tych, które i tak już są. Zrozumiały w tym kontekście był np. brak malowania nakrętek na koła. Brak tego detalu - dla wielu może nieistotnego - mnie jednak dość mocno raził. Postanowiłem więc domalować brakujące elementy na własną rękę. Na początku efekty był całkiem niezły. W te sam sposób postanowiłem więc poprawić również koła trabanta. Tu już poszło znacznie gorzej, jednak i tak nawet byle jakie nakrętki robią dla mnie lepsze wrażenie niż ich kompletny brak. Po porównaniu obu aut doszedłem do wniosku, że nakrętki w Wartburgu są jednak zbyt małe. Postanowiłem je więc jeszcze poprawić... i to był błąd! Skończyło się tym, że nakrętki na okręgu felgi zlały się kompletnie z nakrętką centralną. Żeby ratować sytuacje postanowiłem pociągnąć przez nakrętki wąskie paski czarnej farby... i to był kolejny błąd. Teraz wszystko wygląda nienaturalnie... ale jak dla mnie i tak lepiej, niż wcześniej ;D No cóż: gust rzecz względna :) Każdy niech sam oceni.




OK - to już wszystko na dzisiaj. Pozdrawiam wszystkich zbieraczy miniatur i zapraszam do pisania komentarzy :)

1 komentarz:

Monika Zawadzka pisze...

Całkiem fajny artykuł.