Jak już wcześniej zapowiadałem dzisiaj skoncentruje się na zaprezentowaniu wam Poloneza z serii „Kultowe auta PRL”, oraz Peugeota 404 Break „Catch” od Altayii.
Na początku kilka słów o Poldku (o jak się ładnie zrymowało). Tego auta nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Przejdę zatem od razu do opisu miniatury. A więc kolor... hmm... mógłbym powiedzieć, że jest on pomarańczowy, ale... ale no właśnie „ale”. Jeśli ktoś spodziewa się barwy identycznej z tym eleganckim, głębokim, jasnym, całkiem ładnym lakierem, jakim FSO malowało Polonezy to głęboko się pomyli. Mazidło, którym IXO wysmarowało Poldka to raczej mocno zabielona zupa pomidorowa, albo – prawie jak w PRL – rozcieńczony pomarańcz. Z czym rozcieńczony – nie wiem, ale uwierzcie mi, to nie jest TO. Ten kolor nadawałby się raczej do malowania słupków ostrzegawczych przy drodze albo obrysowywania krawędzi niebezpiecznie stromych schodów, ale nie do pomalowania jakiegokolwiek auta! Co do reszty – jest niezła. Serio, nie ma się za bardzo do czego przyczepić. Sylwetka auta została bardzo dobrze odwzorowana, i choć brak to niektórych bardzo drobnych w tej skali detali (jak srebrne listewki nad i pod gilem, lub na zderzaku), to jednak wszystkie najistotniejsze zostały uwzględnione (nie zapomniano nawet o halogenach pod przednim zderzakiem, czy małym srebrnym lusterku charakterystycznym dla wozów z początku produkcji). Nawet koła posiadają ładne, srebrne dekielki. Wydaje mi się jednak, że autko powinno stać przynajmniej o pół milimetra – milimetr wyże nad ziemią. Zawieszenie jest lekko za niskie. Poza tym... no może nie bomba, ale naprawdę OK.
Teraz kolej na Peugeota. 404 produkowany był w latach 1960 – 1975 (a poza Francją nawet do 1988 roku). Samochód był w swoich czasach typowym autem klasy średniej, cenionym jednak za swoją wyjątkową niezawodność, wygodne wnętrze i ładną karoserię zaprojektowaną przez studio Pininfarina. Peugeot 404 produkowany był w kilku wersjach nadwoziowych, w tym właśnie kombi, w której to wersji posiadam go w swojej kolekcji. Autko zakupiłem nie ze względu na upodobanie marki czy modelu, ale ze względu na wyjątkowo zabawną reklamę na nim umieszczoną. Jak sami możecie poniżej zobaczyć jest to reklamówka środka owadobójczego. Czy takowy rzeczywiście kiedykolwiek istniał – nie mam pojęcia. Ważne, że wywrócona do góry nogami much cieszy za każdym razem, keidy nań patrzę. Jest nawet trochę... ohydna :D Co do samego autka... no cóż. Kupiłem je za 25 zł, więc fajerwerków się nie spodziewałem. Ogólny kształt karoserii nie wypada nawet tak źle, detale są badziewne. Na zderzakach brak kłów, przednie kierunkowskazy a nawet tylne lampy są wyjątkowo ordynarnie namalowane, wszystko wydaje się toporne. Na szczęście całość przykrywa reklama, wiec reszty detali które można było skopać (np. boczne listwy) zwyczajnie nie widać. Mimo wszystko z zakupu jestem wyjątkowo zadowolony. Na pewno był opłacalny, a modelik choć nie jest bogaty w detale, to przynajmniej nimi nie straszy (tak jak np. Wartburg z serii „Kultowych...”).
środa, 25 marca 2009
sobota, 21 marca 2009
Tatra 603 i Citroen DS19 ...smells like '50 ;D
No cóż. Już kolejny raz sytuacja zmusza mnie, bym w jednym poście streścił dłuższy czas mojej kolekcjonerskiej przygody. Powód – brak czasu, później brak chęci, a przy obecności chęci brak... śrubokręta. Tak... jeśli zastanawiacie się jak nieobecność tego małego narzędzia jest w stanie zatrzymać czas, to już wam odpowiadam. Otóż – jak już wspominałem we wpisie dotyczącym Lamborghini Miury – ostatnimi czasy IXO przykręca modeliki swojej produkcji do podstawek za pomocą śrubki, o trójkątnym wyżłobieniu. Od czasu Miury takie modeliki trafiły mi się jeszcze dwa, a nie chciałem po raz kolejny robić zdjęć na podstawkach. I oto dzisiaj – drogą chyba jakiejś nadnaturalnej iluminacji – poszukując odpowiednich śrubokrętów na Allegro, wpadłem na pomysł jak sobie z wredną śrubką poradzić. Wystarczy tylko wziąć zwykłe, płasko zakończone obcęgi (albo szczypce – jak zwał tak zwał), zacisnąć nimi kołnierz śrubki i przekręcić. Dziadostwo poddało się bez żadnych problemów :D Śrubkę dokręcamy tak samo – niestety nie da się tu uniknąć każdorazowego, lekkiego porysowania spodniej powierzchni podstawki szczypcami. Następnie, kiedy już poradziłem sobie ze śrubkami, mogłem przystąpić do robienia zdjęć.
Tym razem opowieść zacząć pragnę od małej przechwałki ;) Otóż w końcu udało mi się zakupić upragniony już od dawna model czechosłowackiej Tatry 603 – limuzyny przeznaczonej dla dygnitarzy i zasłużonych osobistości. Samochód ten od zawsze stanowił dla mnie jeden z najbardziej fascynujących elementów motoryzacji po wschodniej stronie żelaznej kurtyny. To, że w czasach oziębłego komunizmu powstać mogło auto tak naładowane emocjami nie przestaje budzić podziwu nawet dziś. Co więc stanowi o takiej niesamowitości Tatry 603? Pierwsza rzecz to karoseria. Firma Tatra już przed wojną znana była ze swoich projektów super aerodynamicznych nadwozi, które upodabniały jej pojazdy niemal że do samolotów, lub – jak powiedzielibyśmy dziś – statków kosmicznych. Nie inaczej było z karoserią Tatry 603. W jej przypadku zrezygnowano jednak z lansowanego przez firmę w jej wcześniejszych projektach tylnego statecznika pionowego (wyglądającego niemal jak w samolocie) na rzecz zwyczajnie zaokrąglonego tyłu z dzieloną szybą panoramiczną. Nadwozie nadal jednak stanowiło niemałe zaskoczenie dla przyzwyczajonego do wyglądu typowych aut lat 50-tych kierowcy czy przechodnia, bo to właśnie w 1956 roku została oficjalnie wyprodukowana pierwsza Tatra 603. Co więc aż tak szokowało? Niewątpliwie cygarowate kształty bardzo obłego, aerodynamicznego nadwozia. Na tle innych aut tamtej epoki, wzorowanych na wozach amerykańskich (Wołga M21), czy tkwiących jeszcze stylistyką we wczesnych latach powojennych (Warszawa M20), Tatra wyglądała niesamowicie futurystycznie, przypominając z boku nieco rozciągnięty, kosmiczny spodek. W początkowej fazie produkcji zaokrąglony pas przedni auta wyposażono w trzy reflektory, co także stylistycznie szokowało (później wprowadzono 4 światła – rozdzielone logiem Tatry). Podobnie dziwić mogło umieszczenie w tylnej części nadwozia dwóch potężnych wlotów powietrza. Samochód ten bowiem – inaczej niż jakakolwiek duża limuzyna w tamtych czasach – wyposażony był w 6 cylindrowy silnik o pojemności 2,5 litra umieszczony... z tyłu! 98 koni mechaniczny napędzało to wielkie auto, przenosząc całą moc na tylne koła. Taki napęd zapewniał Tatrze bardzo dobre jak na tamte czasy osiągi (v max. 170 km/h i około 14 s. 0-100km/h), jednakże powodował też duże utrudnienia w prowadzeniu auta. Kłopotów nie było podczas jazdy na wprost i przy niewielkich prędkościach. Niestety już w szybko pokonywanych zakrętach, szczególnie zimą, za sprawą silnika znajdującego się z tyłu i tylnego napędu, auto potrafiło zachowywać się bardzo nieprzewidywalnie. Szczególnie w rękach niedoświadczonych kierowców Tatra potrafiła być – i nie ma w tym żadnej przesady – odroczonym wyrokiem śmierci na kołach. Sytuację pogarszały również niewielkie koła na wąskich oponach i brak - nie stosowanych jeszcze wtedy poza Volvo - pasów bezpieczeństwa (wprowadzone w późniejszych modelach). Jeśli jednak kierowca był świadom ograniczeń auta, mógł podróżować nim bezpiecznie i bardzo komfortowo. Tatra zapewniała bowiem 6 wygodnych miejsc w bardzo obszernej kabinie. Wóz przestano produkować w 1976 roku, a jego następcą stała się - nie mniej jak na ówczesne czasy kontrowersyjna – Tatra 613.
Posiadany przez mnie modelik wyprodukowany został przez firmę IXO. Zakupiłem go w sklepie w Poznaniu za 100zł. Modelik był (do tej pory widywałem go tylko na Allegro i to rzadko), cena w sam raz, funduszy też mi nie brakowało, więc postanowiłem dokonać zakupu. Niestety dopiero w domu, po bliższym przyjrzeniu się autu, okazało się, że mój egzemplarz ma niestety wiele drobnych wad. Były to:
- odpryski lakieru u dołu obydwu wlotów powietrza (które okazały się plastikowe) zatuszowane przeze mnie czarną farbą,
- ubytek srebrnej farby na słupku B lewych przednich drzwi (również uzupełniony),
- dwie małe ryski na lakierze po prawej stronie nad zderzakiem (także odpowiednio zatuszowane)
Teraz auto prezentuje się wyśmienicie. Lakier jest śliczny, malowanie srebrnych elementów zadowalające, wnętrze pomalowane jak w dużym oryginale. Całość prezentuje się zdumiewająco godnie, szczególnie dzięki dużym gabarytom modelu. Tatra 603 od IXO to zdecydowanie opłacalny zakup i chyba najładniejszy modelik w mojej kolekcji :)
Zdjęcia prawdziwej Tatry 603 możecie zobaczyć po kliknięciu tutaj
Teraz czas na coś równie fascynującego. Kolejnym autem jakie chciałbym wam dzisiaj zaprezentować jest Citroen DS z 1957 roku. Po raz pierwszy samochód ten zaprezentowano na salonie samochodowym w Paryżu 6 października 1955 roku. Auto swoją nowatorską, szokującą stylistyką i niespotykanym zaawansowaniem technicznym wzbudziło taki podziw, że już pierwszego dnia na ekspozycji Citroena złożono nań 12 tysięcy zamówień! A czym wzbudziła „bogini” (jak zwali ją Francuzi, gdyż DS czytać można jako „déesse”, czyli po francusku właśnie „bogini”) aż tak gorące emocje? Po pierwsze wyglądem. W latach 50-tych, czasach wyraźnie wizualnie ociężałych, trój-bryłowych nadwozi, strzelista i zwarta, zwężająca się w kierunku tyłu konstrukcja DSa, stanowiła rozwiązanie nie lada ekstrawaganckie - wręcz futurystyczne i awangardowe. Kolejną nowatorską cechą nowego Citroena była również zastosowana w nim technologia hydrauliczna. Tak też DS wyposażony został w: hydrauliczny układ hamulcowy, hydraulicznie sterowane sprzęgło, hydrauliczne wspomaganie układu kierowniczego, oraz – co najważniejsze - hydropneumatyczne zawieszenie. To ono właśnie zbierało najwięcej pochwał, gdyż zapewniało niespotykany dotąd w żadnym innym aucie komfort resorowania. Znany był swojego czasu film przedstawiający szereg DSów zachowujących pełną stabilność i sterowność podczas jazdy bez jednego z tylnych kół, a to właśnie dzięki hydropneumatycznemu zawieszeniu. W 1968 roku samochód doczekał się liftingu, który odbił się głównie na jego przedzie. Tu też pojedyncze lampy zastąpiono reflektorami zespolonymi, teraz kryjącymi dodatkowo światła doświetlające wnętrze zakrętu, które podążały za kierunkiem ruchu kierownicy. Wystające klamki zmieniono na klamki kasetowe, bok karoserii ozdobiono chromowaną listwą, wprowadzone drobne kosmetyczne zmiany tyłu. Obok wersji DS produkowano również zubożoną wersję ID (od roku 1957), pozbawionej wszystkich hydraulicznych udogodnień oprócz hydropneumatycznego zawieszenia. Samochód produkowano do roku 1975. Jego następcą był Citroen CX.
Modelik Citorena DS znajdujący się w moim posiadaniu wyprodukowany został przez firmę IXO. Jest to już kolejny mój zakup nie bez przygód. Za modelik zapłaciłem 75 zł. Sprzedawała go osoba z Poznania, mieszkająca zupełnie niedaleko mnie (w dzielnicy obok). Mimo tego nie zgodziła się na odbiór osobisty, więc do auta musiałem dopłacić jeszcze 10 zł kosztów przesyłki (sic!). Citroenik wygląda bosko, ale również nie jest pozbawiony wad. Największa z nich, to grudka lakieru na prawym błotniku, i mniejsza, ledwo widoczna (ale jednak) na lewych tylnych drzwiach. Dodatkowo, równie mała, okrągła skaza znajduje się na samym środku przedniej szyby. Są to wady typowo produkcyjne, sprzedający jednak nic w opisie aukcji o nich nie wspominał. Na szczęśnie uszczerbki kosmetyczne są dosłownie minimalne, nie chciałem się więc sprzeczać. Mam już jednak nauczkę, że nie dosyć, że w sklepie trzeba być bardzo czujnym (niedoróbki w Tatrze), to jeszcze na Allegro zawsze należy pytać sprzedającego o stan towaru – w bezpośredniej komunikacji trudniej jest coś ukryć, bo kupujący może mieć niezbitą podstawę do późniejszych roszczeń, jeśli towar nie będzie zgodny z opisem.
OK. Na dziś to już wszystko. Za kilka dni postaram się umieścić jeszcze fotki modeliku Peugeota 404 z reklamą Catch, i Poldka z kolekcji Kultowych aut PRL.
Pozdrawiam wszystkich miłośników motoryzacji i miniatur (a w szczególności Luksa z jego wszechstronnym blogiem, do którego link znajdziecie po prawej).
Tym razem opowieść zacząć pragnę od małej przechwałki ;) Otóż w końcu udało mi się zakupić upragniony już od dawna model czechosłowackiej Tatry 603 – limuzyny przeznaczonej dla dygnitarzy i zasłużonych osobistości. Samochód ten od zawsze stanowił dla mnie jeden z najbardziej fascynujących elementów motoryzacji po wschodniej stronie żelaznej kurtyny. To, że w czasach oziębłego komunizmu powstać mogło auto tak naładowane emocjami nie przestaje budzić podziwu nawet dziś. Co więc stanowi o takiej niesamowitości Tatry 603? Pierwsza rzecz to karoseria. Firma Tatra już przed wojną znana była ze swoich projektów super aerodynamicznych nadwozi, które upodabniały jej pojazdy niemal że do samolotów, lub – jak powiedzielibyśmy dziś – statków kosmicznych. Nie inaczej było z karoserią Tatry 603. W jej przypadku zrezygnowano jednak z lansowanego przez firmę w jej wcześniejszych projektach tylnego statecznika pionowego (wyglądającego niemal jak w samolocie) na rzecz zwyczajnie zaokrąglonego tyłu z dzieloną szybą panoramiczną. Nadwozie nadal jednak stanowiło niemałe zaskoczenie dla przyzwyczajonego do wyglądu typowych aut lat 50-tych kierowcy czy przechodnia, bo to właśnie w 1956 roku została oficjalnie wyprodukowana pierwsza Tatra 603. Co więc aż tak szokowało? Niewątpliwie cygarowate kształty bardzo obłego, aerodynamicznego nadwozia. Na tle innych aut tamtej epoki, wzorowanych na wozach amerykańskich (Wołga M21), czy tkwiących jeszcze stylistyką we wczesnych latach powojennych (Warszawa M20), Tatra wyglądała niesamowicie futurystycznie, przypominając z boku nieco rozciągnięty, kosmiczny spodek. W początkowej fazie produkcji zaokrąglony pas przedni auta wyposażono w trzy reflektory, co także stylistycznie szokowało (później wprowadzono 4 światła – rozdzielone logiem Tatry). Podobnie dziwić mogło umieszczenie w tylnej części nadwozia dwóch potężnych wlotów powietrza. Samochód ten bowiem – inaczej niż jakakolwiek duża limuzyna w tamtych czasach – wyposażony był w 6 cylindrowy silnik o pojemności 2,5 litra umieszczony... z tyłu! 98 koni mechaniczny napędzało to wielkie auto, przenosząc całą moc na tylne koła. Taki napęd zapewniał Tatrze bardzo dobre jak na tamte czasy osiągi (v max. 170 km/h i około 14 s. 0-100km/h), jednakże powodował też duże utrudnienia w prowadzeniu auta. Kłopotów nie było podczas jazdy na wprost i przy niewielkich prędkościach. Niestety już w szybko pokonywanych zakrętach, szczególnie zimą, za sprawą silnika znajdującego się z tyłu i tylnego napędu, auto potrafiło zachowywać się bardzo nieprzewidywalnie. Szczególnie w rękach niedoświadczonych kierowców Tatra potrafiła być – i nie ma w tym żadnej przesady – odroczonym wyrokiem śmierci na kołach. Sytuację pogarszały również niewielkie koła na wąskich oponach i brak - nie stosowanych jeszcze wtedy poza Volvo - pasów bezpieczeństwa (wprowadzone w późniejszych modelach). Jeśli jednak kierowca był świadom ograniczeń auta, mógł podróżować nim bezpiecznie i bardzo komfortowo. Tatra zapewniała bowiem 6 wygodnych miejsc w bardzo obszernej kabinie. Wóz przestano produkować w 1976 roku, a jego następcą stała się - nie mniej jak na ówczesne czasy kontrowersyjna – Tatra 613.
Posiadany przez mnie modelik wyprodukowany został przez firmę IXO. Zakupiłem go w sklepie w Poznaniu za 100zł. Modelik był (do tej pory widywałem go tylko na Allegro i to rzadko), cena w sam raz, funduszy też mi nie brakowało, więc postanowiłem dokonać zakupu. Niestety dopiero w domu, po bliższym przyjrzeniu się autu, okazało się, że mój egzemplarz ma niestety wiele drobnych wad. Były to:
- odpryski lakieru u dołu obydwu wlotów powietrza (które okazały się plastikowe) zatuszowane przeze mnie czarną farbą,
- ubytek srebrnej farby na słupku B lewych przednich drzwi (również uzupełniony),
- dwie małe ryski na lakierze po prawej stronie nad zderzakiem (także odpowiednio zatuszowane)
Teraz auto prezentuje się wyśmienicie. Lakier jest śliczny, malowanie srebrnych elementów zadowalające, wnętrze pomalowane jak w dużym oryginale. Całość prezentuje się zdumiewająco godnie, szczególnie dzięki dużym gabarytom modelu. Tatra 603 od IXO to zdecydowanie opłacalny zakup i chyba najładniejszy modelik w mojej kolekcji :)
Zdjęcia prawdziwej Tatry 603 możecie zobaczyć po kliknięciu tutaj
Teraz czas na coś równie fascynującego. Kolejnym autem jakie chciałbym wam dzisiaj zaprezentować jest Citroen DS z 1957 roku. Po raz pierwszy samochód ten zaprezentowano na salonie samochodowym w Paryżu 6 października 1955 roku. Auto swoją nowatorską, szokującą stylistyką i niespotykanym zaawansowaniem technicznym wzbudziło taki podziw, że już pierwszego dnia na ekspozycji Citroena złożono nań 12 tysięcy zamówień! A czym wzbudziła „bogini” (jak zwali ją Francuzi, gdyż DS czytać można jako „déesse”, czyli po francusku właśnie „bogini”) aż tak gorące emocje? Po pierwsze wyglądem. W latach 50-tych, czasach wyraźnie wizualnie ociężałych, trój-bryłowych nadwozi, strzelista i zwarta, zwężająca się w kierunku tyłu konstrukcja DSa, stanowiła rozwiązanie nie lada ekstrawaganckie - wręcz futurystyczne i awangardowe. Kolejną nowatorską cechą nowego Citroena była również zastosowana w nim technologia hydrauliczna. Tak też DS wyposażony został w: hydrauliczny układ hamulcowy, hydraulicznie sterowane sprzęgło, hydrauliczne wspomaganie układu kierowniczego, oraz – co najważniejsze - hydropneumatyczne zawieszenie. To ono właśnie zbierało najwięcej pochwał, gdyż zapewniało niespotykany dotąd w żadnym innym aucie komfort resorowania. Znany był swojego czasu film przedstawiający szereg DSów zachowujących pełną stabilność i sterowność podczas jazdy bez jednego z tylnych kół, a to właśnie dzięki hydropneumatycznemu zawieszeniu. W 1968 roku samochód doczekał się liftingu, który odbił się głównie na jego przedzie. Tu też pojedyncze lampy zastąpiono reflektorami zespolonymi, teraz kryjącymi dodatkowo światła doświetlające wnętrze zakrętu, które podążały za kierunkiem ruchu kierownicy. Wystające klamki zmieniono na klamki kasetowe, bok karoserii ozdobiono chromowaną listwą, wprowadzone drobne kosmetyczne zmiany tyłu. Obok wersji DS produkowano również zubożoną wersję ID (od roku 1957), pozbawionej wszystkich hydraulicznych udogodnień oprócz hydropneumatycznego zawieszenia. Samochód produkowano do roku 1975. Jego następcą był Citroen CX.
Modelik Citorena DS znajdujący się w moim posiadaniu wyprodukowany został przez firmę IXO. Jest to już kolejny mój zakup nie bez przygód. Za modelik zapłaciłem 75 zł. Sprzedawała go osoba z Poznania, mieszkająca zupełnie niedaleko mnie (w dzielnicy obok). Mimo tego nie zgodziła się na odbiór osobisty, więc do auta musiałem dopłacić jeszcze 10 zł kosztów przesyłki (sic!). Citroenik wygląda bosko, ale również nie jest pozbawiony wad. Największa z nich, to grudka lakieru na prawym błotniku, i mniejsza, ledwo widoczna (ale jednak) na lewych tylnych drzwiach. Dodatkowo, równie mała, okrągła skaza znajduje się na samym środku przedniej szyby. Są to wady typowo produkcyjne, sprzedający jednak nic w opisie aukcji o nich nie wspominał. Na szczęśnie uszczerbki kosmetyczne są dosłownie minimalne, nie chciałem się więc sprzeczać. Mam już jednak nauczkę, że nie dosyć, że w sklepie trzeba być bardzo czujnym (niedoróbki w Tatrze), to jeszcze na Allegro zawsze należy pytać sprzedającego o stan towaru – w bezpośredniej komunikacji trudniej jest coś ukryć, bo kupujący może mieć niezbitą podstawę do późniejszych roszczeń, jeśli towar nie będzie zgodny z opisem.
OK. Na dziś to już wszystko. Za kilka dni postaram się umieścić jeszcze fotki modeliku Peugeota 404 z reklamą Catch, i Poldka z kolekcji Kultowych aut PRL.
Pozdrawiam wszystkich miłośników motoryzacji i miniatur (a w szczególności Luksa z jego wszechstronnym blogiem, do którego link znajdziecie po prawej).
wtorek, 16 grudnia 2008
All inclusive ;)
OK... od czego by tu zacząć? Hmmm... W sumie to od miesiąca nie miałem czasu na napisanie choćby jednego posta. I nie chodzi wcale o to, że całe dnie byłem zajęty. Problem leżał głównie w tym, że na zajęcia na uczelni wychodzę rano, a wracam po południu, kiedy jest już ciemno, zaś robienie zdjęć o zmroku moja budżetową cyfrówką z Saturna (cena promocyjna 250 zł) mija się z celem. W weekendy natomiast albo się uczyłem, albo coś pisałem, albo się leniłem, albo byłem poza domem... albo zupa była za słona... więc... no właśnie ;D Za to teraz - jakże ambitnie - postaram się skompresować cały ten stracony czas w jednym wpisie. A więc - zaczynamy:
Na początku zapowiadany już od dawna Mercedes 190 SL. To piękne auto - stworzone specjalnie w celu podboju motoryzacyjnego rynku północnej części Ameryki - produkowane było w latach 1955-1963 i choć mimo swoich sportowych ambicji nie zapewniało piorunujących osiągów (170 km/h max. i 13-14 s do 100 km/h), to i tak pozwalało na bardzo dynamiczne jak na tamte czasy przemieszczanie się.
Modelik 190 SL, który posiadam sygnowany jest marką Hongwell (czyli de facto Cararama). Kupiony za grosze niestety posiada kilka wad, choć i tak prezentuje się nieźle. Największe zastrzeżenie można mieć do kształtu przedniej szyby - jest toporna i w ogóle nie wymiarowa, za to reszta - poza niechlujnym malowaniem małych elementów (spójrzcie na tylne światła!) i drobnym ubytkiem tylnej lewej opony - trzyma bardzo dobry poziom. Do modelu dołączona jest małą przyczepka, która jednak nie wydaje mi się repliką jakiegoś istniejącego w rzeczywistości modelu. Najbardziej rażą w niej tylne koła, których felgi pasowały by raczej do 190-ki z lat 80-tych.
Teraz czas na karetkę na bazie Citroena 19 ID Break zaprezentowanego w 1958 roku. 19 ID to zubożona wersja Citroena 19 DS, którą pozbawiono wspomagania kierownicy, oraz hydraulicznej skrzyni biegów i hydraulicznego sprzęgła. Pozostawiono za to hydropneumatyczne zawieszenie.
Znajdujący się w moim posiadaniu modelik ambulansu wyprodukowany został przez firmę Altaya i wydaję się bardzo wierną jak na tę skalę kopią oryginału.
Lamborghini Miura - to kolejne auto, które trafiło do mojej kolekcji. Produkowane w latach 1966-1972 było odpowiedzią włoskiego producenta maszyn rolniczych (Lamborghini produkowało wcześniej traktory) na kiepskie, zdaniem właściciela marki spod znaku rozjuszonego byka, auta Ferrari. Miura, którą posiadam wyprodukowana została przez IXO i wg mnie jest bombowa ;D Skopiowana została na prawdę super - włącznie z powalającymi fototrawionymi wycieraczkami. Powalającymi tym bardziej, że modelik udało i się kupić na Allegro za coś około 50 zł :D Zdjęcia wyjątkowo zrobiłem bez odkręcania aua z podstawki, gdyż do wykręcenia śrubki mocującej wymagany jest trójkątny śrubokręt, którego na razie nie posiadam.
A teraz czas na to co przysłało mi ostatnimi czasy wydawnictwo DeAgostini. Zacznijmy od końca:
Wołaga GAZ-21. Produkowana w latach 1956-1970. Model przedstawia auto z drugiej serii z lat 1958-1962. Jak to u DeA nie obyło się bez wpadek. Modelik ma mały powierzchniowo ale dość głęboki ubytek lakieru na słupku A (oczywiście możliwy do wypełnienia zwykłą czarną farbką,), rysę na przedniej szybie, rysę na dachu i... odciski małych chińskich paluszków na szybach od wewnętrznej strony. Ale co tam - jak już kiedyś mówiłem: 22 zł ;D Całość jednak - mimo drobnych niedociągnięć - prezentuję się bardzo godnie.
W komplecie z GAZ-em przyszedł też... kolejny GAZ - tym razem terenowy model 69, produkowany w latach 1953-1972 (od roku 1954 jako UAZ-69). Auto technicznie bardzo dobrze zaprojektowane do jazdy w terenie, prócz słabiutkiego benzynowego silnika przeszczepionego wprost z Pobiedy, który znacznie ograniczał potencjalną sprawność tego wozu.
Co do modelika - zero zastrzeżeń. Zero rys, nic nie połamane, nic nie popękane, nic nie porysowane - po prostu ideał :D Odwzorowanie jak dla mnie (w tej skali i za tą cenę) idealne :)
Łada 2103 (druga ewaluacja modelu 2101, produkowanego na bazie włoskiego Fiata 124) - przyszła do mnie już miesiąc temu i od razu mi się nie spodobała. Wielka pionowa rysa na przedniej szybie. Przedni zderzak luźno zamocowany i źle pomalowany, straszy czarnymi "wykwitami" przebijającymi się przez srebrną farbę. Zamalowane wloty powierza na masce, za zderzakiem i na tylnych słupkach, oraz barak gumowych osłon na kłach zderzaków, powodowały, że model wyglądał skrajnie "nienaturalnie". Na szczęście przy odrobinie zapału, czarnej farbki Humbrola i pomocy pędzelka udało mi się domalować brakujące elementy. Może nie jest to profesjonalna robota, ale jak dla mnie modelik i tak wygląda o niebo lepiej niż pierwotnie.
Wartburg 353 Tourist - to już jest w ogóle straszny gniot. Przez niego zacząłem się poważnie zastanawiać nad sensownością prenumeraty, jednakże - na szczęście - Wołga i GAZik odwróciły tę straszną tendencję do karykaturalnych uproszczeń. Kolor jak na Wartburga z lat 70-tych skrajnie nierealistyczny, za wielkie kierunkowskazy, chlapacze jak w TIRze, ogromne wycieraczki i wielki uchwyt do zamykania tylnej klapy z przytwierdzoną doń atrapą zamka... nie dotykającą nawet powierzchni bagażnika (normalnie zamykanie odbywa się za pomocą telekinezy) - dosłownie zdębiałem. Tego modelu to już nawet cena nie usprawiedliwia, ponieważ nie chodzi tu o brak elementów, które mogłyby po prostu podnieść cenę, ale o tragiczne wyskalowanie tych, które i tak już są. Zrozumiały w tym kontekście był np. brak malowania nakrętek na koła. Brak tego detalu - dla wielu może nieistotnego - mnie jednak dość mocno raził. Postanowiłem więc domalować brakujące elementy na własną rękę. Na początku efekty był całkiem niezły. W te sam sposób postanowiłem więc poprawić również koła trabanta. Tu już poszło znacznie gorzej, jednak i tak nawet byle jakie nakrętki robią dla mnie lepsze wrażenie niż ich kompletny brak. Po porównaniu obu aut doszedłem do wniosku, że nakrętki w Wartburgu są jednak zbyt małe. Postanowiłem je więc jeszcze poprawić... i to był błąd! Skończyło się tym, że nakrętki na okręgu felgi zlały się kompletnie z nakrętką centralną. Żeby ratować sytuacje postanowiłem pociągnąć przez nakrętki wąskie paski czarnej farby... i to był kolejny błąd. Teraz wszystko wygląda nienaturalnie... ale jak dla mnie i tak lepiej, niż wcześniej ;D No cóż: gust rzecz względna :) Każdy niech sam oceni.
OK - to już wszystko na dzisiaj. Pozdrawiam wszystkich zbieraczy miniatur i zapraszam do pisania komentarzy :)
Na początku zapowiadany już od dawna Mercedes 190 SL. To piękne auto - stworzone specjalnie w celu podboju motoryzacyjnego rynku północnej części Ameryki - produkowane było w latach 1955-1963 i choć mimo swoich sportowych ambicji nie zapewniało piorunujących osiągów (170 km/h max. i 13-14 s do 100 km/h), to i tak pozwalało na bardzo dynamiczne jak na tamte czasy przemieszczanie się.
Modelik 190 SL, który posiadam sygnowany jest marką Hongwell (czyli de facto Cararama). Kupiony za grosze niestety posiada kilka wad, choć i tak prezentuje się nieźle. Największe zastrzeżenie można mieć do kształtu przedniej szyby - jest toporna i w ogóle nie wymiarowa, za to reszta - poza niechlujnym malowaniem małych elementów (spójrzcie na tylne światła!) i drobnym ubytkiem tylnej lewej opony - trzyma bardzo dobry poziom. Do modelu dołączona jest małą przyczepka, która jednak nie wydaje mi się repliką jakiegoś istniejącego w rzeczywistości modelu. Najbardziej rażą w niej tylne koła, których felgi pasowały by raczej do 190-ki z lat 80-tych.
Teraz czas na karetkę na bazie Citroena 19 ID Break zaprezentowanego w 1958 roku. 19 ID to zubożona wersja Citroena 19 DS, którą pozbawiono wspomagania kierownicy, oraz hydraulicznej skrzyni biegów i hydraulicznego sprzęgła. Pozostawiono za to hydropneumatyczne zawieszenie.
Znajdujący się w moim posiadaniu modelik ambulansu wyprodukowany został przez firmę Altaya i wydaję się bardzo wierną jak na tę skalę kopią oryginału.
Lamborghini Miura - to kolejne auto, które trafiło do mojej kolekcji. Produkowane w latach 1966-1972 było odpowiedzią włoskiego producenta maszyn rolniczych (Lamborghini produkowało wcześniej traktory) na kiepskie, zdaniem właściciela marki spod znaku rozjuszonego byka, auta Ferrari. Miura, którą posiadam wyprodukowana została przez IXO i wg mnie jest bombowa ;D Skopiowana została na prawdę super - włącznie z powalającymi fototrawionymi wycieraczkami. Powalającymi tym bardziej, że modelik udało i się kupić na Allegro za coś około 50 zł :D Zdjęcia wyjątkowo zrobiłem bez odkręcania aua z podstawki, gdyż do wykręcenia śrubki mocującej wymagany jest trójkątny śrubokręt, którego na razie nie posiadam.
A teraz czas na to co przysłało mi ostatnimi czasy wydawnictwo DeAgostini. Zacznijmy od końca:
Wołaga GAZ-21. Produkowana w latach 1956-1970. Model przedstawia auto z drugiej serii z lat 1958-1962. Jak to u DeA nie obyło się bez wpadek. Modelik ma mały powierzchniowo ale dość głęboki ubytek lakieru na słupku A (oczywiście możliwy do wypełnienia zwykłą czarną farbką,), rysę na przedniej szybie, rysę na dachu i... odciski małych chińskich paluszków na szybach od wewnętrznej strony. Ale co tam - jak już kiedyś mówiłem: 22 zł ;D Całość jednak - mimo drobnych niedociągnięć - prezentuję się bardzo godnie.
W komplecie z GAZ-em przyszedł też... kolejny GAZ - tym razem terenowy model 69, produkowany w latach 1953-1972 (od roku 1954 jako UAZ-69). Auto technicznie bardzo dobrze zaprojektowane do jazdy w terenie, prócz słabiutkiego benzynowego silnika przeszczepionego wprost z Pobiedy, który znacznie ograniczał potencjalną sprawność tego wozu.
Co do modelika - zero zastrzeżeń. Zero rys, nic nie połamane, nic nie popękane, nic nie porysowane - po prostu ideał :D Odwzorowanie jak dla mnie (w tej skali i za tą cenę) idealne :)
Łada 2103 (druga ewaluacja modelu 2101, produkowanego na bazie włoskiego Fiata 124) - przyszła do mnie już miesiąc temu i od razu mi się nie spodobała. Wielka pionowa rysa na przedniej szybie. Przedni zderzak luźno zamocowany i źle pomalowany, straszy czarnymi "wykwitami" przebijającymi się przez srebrną farbę. Zamalowane wloty powierza na masce, za zderzakiem i na tylnych słupkach, oraz barak gumowych osłon na kłach zderzaków, powodowały, że model wyglądał skrajnie "nienaturalnie". Na szczęście przy odrobinie zapału, czarnej farbki Humbrola i pomocy pędzelka udało mi się domalować brakujące elementy. Może nie jest to profesjonalna robota, ale jak dla mnie modelik i tak wygląda o niebo lepiej niż pierwotnie.
Wartburg 353 Tourist - to już jest w ogóle straszny gniot. Przez niego zacząłem się poważnie zastanawiać nad sensownością prenumeraty, jednakże - na szczęście - Wołga i GAZik odwróciły tę straszną tendencję do karykaturalnych uproszczeń. Kolor jak na Wartburga z lat 70-tych skrajnie nierealistyczny, za wielkie kierunkowskazy, chlapacze jak w TIRze, ogromne wycieraczki i wielki uchwyt do zamykania tylnej klapy z przytwierdzoną doń atrapą zamka... nie dotykającą nawet powierzchni bagażnika (normalnie zamykanie odbywa się za pomocą telekinezy) - dosłownie zdębiałem. Tego modelu to już nawet cena nie usprawiedliwia, ponieważ nie chodzi tu o brak elementów, które mogłyby po prostu podnieść cenę, ale o tragiczne wyskalowanie tych, które i tak już są. Zrozumiały w tym kontekście był np. brak malowania nakrętek na koła. Brak tego detalu - dla wielu może nieistotnego - mnie jednak dość mocno raził. Postanowiłem więc domalować brakujące elementy na własną rękę. Na początku efekty był całkiem niezły. W te sam sposób postanowiłem więc poprawić również koła trabanta. Tu już poszło znacznie gorzej, jednak i tak nawet byle jakie nakrętki robią dla mnie lepsze wrażenie niż ich kompletny brak. Po porównaniu obu aut doszedłem do wniosku, że nakrętki w Wartburgu są jednak zbyt małe. Postanowiłem je więc jeszcze poprawić... i to był błąd! Skończyło się tym, że nakrętki na okręgu felgi zlały się kompletnie z nakrętką centralną. Żeby ratować sytuacje postanowiłem pociągnąć przez nakrętki wąskie paski czarnej farby... i to był kolejny błąd. Teraz wszystko wygląda nienaturalnie... ale jak dla mnie i tak lepiej, niż wcześniej ;D No cóż: gust rzecz względna :) Każdy niech sam oceni.
OK - to już wszystko na dzisiaj. Pozdrawiam wszystkich zbieraczy miniatur i zapraszam do pisania komentarzy :)
czwartek, 20 listopada 2008
bumm!
niedziela, 9 listopada 2008
Ferrari 288 GTO
Jak już ostatnio zapowiadałem przedmiotem tego posta miał być Mercedes 190SL od Hongwela (Cararama)... ale co tam. Mam coś lepszego! Otóż dwa dni temu zostałem całkowicie zaskoczony prezentem od mojej mamy, która po prostu postanowiła zrobić mi jakąś miłą niespodzianek. Jej efektem jest piękne Ferrari 288 GTO od Kyosho. Model przymocowany jest do eleganckiej połyskującej podstawki i przykryty gablotką z grubego pleksi z wyraźnie zaokrąglonymi kantami. Wszystko to, owinięte folią bąbelkową, producent umieszcza w estetycznym tekturowym pudełku z logo Ferrari na froncie i swoim z tyłu. Pod spodem pudełka znajduje się natomiast hologram z logo Ferrari i numerem seryjnym licencji udzielonej przez włoskiego producent firmie Kyosho na budowę modli ich aut, opatrzony napisem Ferrari Official Licenced Product. Przyznam, że modelik zrobił na mnie naprawdę ogromne wrażenie, szczególnie gdy porównuję go z autkami, które już wcześniej opisywałem. Odnalazłem jednak dwie nieścisłości w stosunku do oryginału, których po wyrobie tej klasy mamy prawo się nie spodziewać. Są to:
- brak pomalowanego na czarno światła wlotu powietrza w bocznych przetłoczeniach karoserii (pod i za drzwiami), przez co wyglądają one po prostu jak ozdobne wklęsłości i mogą zmylić osoby, które nie znają ich pierwotnego przeznaczenia,
- pomalowany na srebrno skaczący koń w tylnej części nadwozia będący logiem firmy Ferrari, który w oryginale jest koloru czarnego,
Pomimo tych drobnych braków modelik jest naprawdę fajny, szczególnie ze względu na to, że zarówno przednia jak i tylna maska unoszą się ukazując swoją zawartość: z tyłu bardzo ładnie odwzorowany silnik, a z przodu miejsce na drobne przedmioty.
- brak pomalowanego na czarno światła wlotu powietrza w bocznych przetłoczeniach karoserii (pod i za drzwiami), przez co wyglądają one po prostu jak ozdobne wklęsłości i mogą zmylić osoby, które nie znają ich pierwotnego przeznaczenia,
- pomalowany na srebrno skaczący koń w tylnej części nadwozia będący logiem firmy Ferrari, który w oryginale jest koloru czarnego,
Pomimo tych drobnych braków modelik jest naprawdę fajny, szczególnie ze względu na to, że zarówno przednia jak i tylna maska unoszą się ukazując swoją zawartość: z tyłu bardzo ładnie odwzorowany silnik, a z przodu miejsce na drobne przedmioty.
Subskrybuj:
Posty (Atom)